Michał Paluta, aktualny mistrz Polski, w przyszłym sezonie będzie reprezentował barwy CCC Team. To pierwszy transfer z ekipy CCC Development Team, która jest zapleczem world-tourowego CCC Team. Poniżej publikujemy rozmowę z Michałem na temat transferu oraz planów na przyszły sezon.
Co poczułeś, kiedy Piotr Wadecki zaproponował Ci kontrakt w CCC Team?
Michał Paluta: To była wielka radość. Nie da się opisać słowami, jak bardzo się ucieszyłem. Przejście do ekipy world tourowej było moim wielkim marzeniem odkąd zacząłem trenować. Jak zacząłem się ścigać, oglądałem najważniejsze wyścigi, w których brali udział najlepsi kolarze świata. Chciałem zostać zawodnikiem właśnie takiej ekipy. W kolarstwie wszyscy dążymy do tego, żeby być lepszymi zawodnikami, poświęcamy się dla ekipy, ale z tyłu głowy każdy z nas ma też swoje marzenia. Jednym z moich było właśnie przejście do world touru. Gdy w ubiegłym roku dowiedziałem się, że CCC zostanie sponsorem pierwszej polskiej ekipy WT, a nasza drużyna – CCC Development Team – będzie jej zapleczem – to stało się to dla mnie dodatkową motywacją. Móc startować pod polską flagą na największych wyścigach świata to będzie naprawdę coś wielkiego. Towarzyszy mi oczywiście delikatny stres, ale zdecydowanie jest to stres motywujący. Na pewno nie zabraknie mi chęci do ciężkiej pracy i treningów.
Niektórzy mówią, że wjechałeś do world touru dzięki zdobyciu tytułu mistrza Polski.
W CCC jeżdżę już 5 sezon, każdy z nas jest rozliczany nie tylko z swoich wyników, ale też z pracy i zaangażowania, jakie wkłada w to, aby ekipa wygrywała. Są wyścigi, w których pracuje się dla kolegi, mimo iż samemu jest się super mocnym. Na tym polega kolarstwo i to też widzą nasi dyrektorzy sportowi. Myślę, że w moim przypadku to też miało ogromny wpływ – wielokrotnie pokazałem, że potrafię pracować dla kolegów, a jako zawodnik wciąż się rozwijam. Do mistrzostw Polski nie podchodziłem w sposób, że jeśli je wygram to automatycznie da mi to miejsce w WT. Nie rozpatrywałem tego w takich kategoriach. Od zawsze miałem w głowie to, że trzeba robić swoje i podążać swoją ścieżką – robić jak najlepszą robotę dla ekipy, a kiedy pojawi się szansa dla siebie – to należy ją wykorzystać. W kolarstwie nigdy nie wiemy, kiedy taka okazja powalczenia się pojawi. Trzeba być zawsze na nią gotowym. Ja właśnie w ten sposób podchodzę do każdego wyścigu, tak też było w przypadku mistrzostw Polski. Szansa się dla mnie otworzyła, znalazłem się w odjeździe, jak się okazało odpowiednim, ekipa mi zaufała i pozwoliła w nim jechać. Tego dnia czułem się silny i wykorzystałem swoją szansę. A to, że w przyszłym sezonie będę mógł reprezentować polską ekipę WT w koszulce mistrza kraju będzie dla mnie dodatkową motywacją.
Tremy i presji nie będzie?
Myślę, że już nie. Szalone były dla mnie pierwsze dwa tygodnie po zdobyciu tytułu mistrza Polski oraz pierwsze wyścigi w koszulce z orzełkiem. Zetknąłem się z bardzo dużym zainteresowaniem – ze strony mediów, środowiska kolarskiego, znajomych. Przez te pierwsze dni powoli docierało do mnie, co się tak naprawdę stało. Te dni nie były lekkie – miałem w głowie mnóstwo myśli, słabo spałem. Tutaj na pewno nieocenione okazało się wsparcie mojej rodziny i narzeczonej. Dzięki nim szybko oswoiłem się z tą nową sytuacją. Pierwsze wyścigi w tej koszulce to także niesamowite emocje i lekki stres. Cieszę się, że ten najbardziej zwariowany czas mam już za sobą. Zrobię wszystko, aby godnie reprezentować tę koszulkę w przyszłym sezonie. Mam też nadzieję, że w czerwcu przyszłego roku uda nam się sprawić, aby została w ekipie.
Jak zmieniłeś się jako kolarz w tym sezonie?
Ten sezon był dla mnie szczególny pod kilkoma względami. Nie tylko z powodu zdobycia tytułu mistrza Polski i przejścia do WT. Po raz pierwszy miałem szansę być jednym z najstarszych i najbardziej doświadczonych zawodników w ekipie. Do tej pory to ja zawsze byłem tym młodym. W tym sezonie role się odwróciły. Współpraca z młodszymi, pomaganie, podpowiadanie im – to z jednej strony spora odpowiedzialność, a z drugiej spora satysfakcja. Bardzo ważne było też to, że ekipa utrzymała swój wysoki poziom. Nie zmieniło się nic, względem poprzednich lat, mimo iż w tym sezonie jeździliśmy w III a nie w II dywizji. Mamy zapewnione wszystko, co jest niezbędne do rozwoju – doświadczonych fizjoterapeutów, świetny sprzęt i mechaników, odpowiednie odżywki i urządzenia wspomagające regenerację. To zasługa naszego głównego sponsora – pana Dariusza Miłka. A z bardziej “kolarskich” kwestii – myślę, że poprawiłem jazdę po górach. Skupiałem się też na tym, aby nie odbiło się to negatywnie na moich atutach – czyli m.in. dynamice i umiejętności jazdy na czas. Pracowaliśmy nad tym z moim trenerem – Sylwestrem Szmydem. Widzę po sobie, że zarówno w ubiegłym, jak i w tym sezonie zrobiłem duży progres. To nie zawsze przekładało się na moje personalne wyniki, ale na wyniki ekipy – na pewno tak.
Czego oczekujesz po swoim pierwszym sezonie w CCC Team?
Zależy mi przede wszystkim na zbieraniu doświadczenia, pomaganiu ekipie oraz kontynuacji rozwoju. Chcę wciąż robić progres, widzieć poprawę np. w motoryce czy wydolności. Zależy mi na tym, aby być zawodnikiem wszechstronnym, all rounderem. Nie chcę za wszelką cenę robić z siebie górala, ale z drugiej strony – chciałbym być gotowy, aby w przyszłości przejechać jakiś grand tour. A tutaj umiejętność jazdy po górach jest niezbędna. W poprzednich latach, kiedy CCC była ekipą prokontynentalną, dostawaliśmy dzikie karty na kilka dużych imprez w sezonie. Teraz duże i znane wyścigi będą codziennością. Podchodzę do tego ze spokojną głową i z ciekawością dotyczącą np. tego, jak mój organizm zareaguje na takie obciążenia. Zrobię wszystko, aby odpowiednio się do tego sezonu przygotować i być zawodnikiem jak najbardziej przydatnym dla ekipy.
Czy jest coś, czego się obawiasz?
Myślę, że nie ma się czego obawiać. To ogromna szansa, że mogę być wśród najlepszych zawodników, startować w najlepszych wyścigach na świecie. Tak, jak mówiłem – podchodzę do tego ze spokojną głową, dużym zaangażowaniem i chęcią do pracy. Przy wsparciu trenerów, dyrektorów, obsługi kolegów z ekipy będziemy przygotowani do każdego wyścigu.
Które momenty określiłbyś jako przełomowe w swojej dotychczasowej karierze?
Jako pierwszy wymieniłbym podpisanie kontraktu z ówczesną ekipą CCC Sprandi Polkowice od sezonu 2015. Byłem wtedy w pierwszym roku młodzieżowca, a już zacząłem ścigać się z elitą. I to z pewnością przełożyło się na moją formę i późniejsze wyniki. Trafiłem do ekipy z bardzo dobrym zapleczem, która też przez te lata się rozwijała i inwestowała w nasz rozwój. W barwach CCC dwa razy zdobyłem tytuł mistrza Polski U-23, z kolei 2017 roku zająłem 8. miejsce na mistrzostwach świata w kategorii U-23. Stopniowo podnosiłem swój poziom i stawałem się lepszym kolarzem, choć momentami nie było łatwo. Pamiętam też sytuację z 2016 roku, kiedy zadzwonił do mnie Piotr Wadecki i powiedział, że chciałby abym wystartował w Tour des Flanders. Było to dla mnie szokiem, ale jednocześnie sporym wyróżnieniem. To był piekielnie trudny wyścig, ale doświadczenie, które zaprocentowało w przyszłych latach. Poczułem wtedy też, jak ciężkie jest to zawodowe kolarstwo. Uświadomiłem też sobie, jak długa droga jeszcze przede mną oraz ile pracy muszę włożyć, żeby kiedyś być w stanie walczyć z takimi zawodnikami jak równy z równym. A kolejne przełomowe momenty – to zdecydowanie ten sezon – zdobycie tytułu mistrza Polski w elicie oraz awans do WT.
W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że twoje sukcesy to po części zasługa twojego dziadka.
Tak, dziadek miał sklep rowerowy w Strzelcach Krajeńskich i to on zaraził mnie pasją do roweru. Zaczynałem od przełajów, później za namową trenera Józefa Szymańskiego przesiadłem się na szosę. Niestety, dziadek zmarł kilka lat temu i nie doczekał mojego największego sukcesu. Dlatego zadedykowałem mu mój tytuł mistrza Polski.
A pamiętasz swój pierwszy szosowy trening?
Oczywiście, że tak. Zaczynałem od takiego szkolnego, rowerowego SKS-u. A jeśli chodzi o taki pierwszy trening w klubie – to miałem wtedy 12 lat. Byłem w kategorii żaka, a reszta chłopaków była trochę wyżej, w młodzikach. Pamiętam dokładnie gdzie jechaliśmy, mieliśmy wtedy do zrobienia 40 km. Trener jechał za nami “mztką”. Po zakończeniu mojego treningu, widziałem jak trener na tym motocyklu robił z pozostałymi tempówki jadąc 50 km/h. Wtedy wydawało mi się, że to jest coś niesamowitego i że ja nie mógłbym tak szybko jechać. Byłem zmęczony, a te ostatnie 5 km było jednymi z dłuższych w moim życiu. Zostałem sam, a trener powiedział, żebym spokojnie dojechał do domu. Ale wbrew pozorom to mnie wcale nie zniechęciło. Nawet chwaliłem się tym dystansem kolegom w szkole, bo wtedy to było “wow”. A teraz 40 – 50 km to taka luźna przejażdżka. Muszę przyznać, że jak zaczynałem to raczej określiłbym się jako średniak. Miałem momenty zwątpienia, ale robiłem swoje i trenowałem. Jakiś czas później i zdobyłem swój pierwszy medal na Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży w MTB. I teraz jak o tym mówię, to zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, że to też był pewnego rodzaju moment przełomowy. Poczułem wtedy, że wszedłem na inny poziom, stałem się innym kolarzem.
Co takiego w sobie miało kolarstwo, że się w nie wciągnąłeś?
Podobało mi się to, że robię coś innego niż 99% moich kolegów, którzy grali w piłkę nożną. Trenowałem jedną z najcięższych dyscyplin świata. Zacząłem wtedy oglądać wyścigi i wkręcałem się w kolarstwo. W piłkę nożną nigdy nie umiałem grać, przez pewien czas chodziłem również pływałem, ale w tym przypadku też nie złapałem bakcyla. A gdy wsiadłem na rower od razu poczułem, że to jest to. Z perspektywy czasu myślę, że fajne też było to, że treningi dawały mi swobodę. Wyjeżdżało się na kilka godzin za miasto, często samemu. Każdego dnia można było pojechać w innym kierunku, nie trzeba było siedzieć w hali. Do tej pory tak mam, że jak wypada mi dłuższy trening lubię jechać przed siebie, poznawać nowe drogi. Zdarza się, że czasami kończę w środku lasu albo pola, ale przynajmniej nigdy się nie nudzę. A co najważniejsze – taka forma treningu bardzo mnie odpręża. Kolarstwo to moja pasja i sposób na życie. Tutaj każdego dnia pokonuję swoje słabości. Podnoszę swoją granicę bólu, walczę sam ze sobą. Co daje później olbrzymią satysfakcję po przejechaniu trudnego wyścigu. Oczywiście w okresie przygotowawczym i w trakcie sezonu brakuje kontaktu z najbliższymi. Na szczęście moja rodzina często pojawia się na wyścigach. Cieszę się, że ich mam. Są zawsze ze mną niezależnie czy mam pod górkę czy z górki. Nigdy się nie odwracają i zawsze we mnie wierzą.
Ostatnie pytanie – gdybyś mógł wybierać wyścigi do swojego przyszłorocznego kalendarza co by się w nim znalazło?
Myślę, że wybrałbym Amstel Gold Race, Strade Bianche, Mediolan – San Remo i może któryś z wielkich tourów. Czymś specjalnym byłby z pewnością udział w Tour de Pologne. Polska ekipa WT, na polskim wyścigu takiej rangi to byłoby coś niesamowitego. Bardzo na to liczę i głęboko wierzę, że będzie szansa znaleźć się w składzie na nasz narodowy tour w przyszłym sezonie. Fajnie byłoby pojechać też Tour of California. Chciałbym się sprawdzić w tamtych terenach. A poza tym mam ogromny sentyment do Stanów Zjednoczonych, tam zawsze spotykało mnie wiele dobrych rzeczy. Mam świetne wspomnienia m.in. z mistrzostw świata w Richmond, dlatego chętnie znów pościgałbym się w USA.